czwartek, 18 lutego 2021

Ofiara z nieśmiertelności duszy – „Niebo w płomieniach” Jana Parandowskiego

Fakt, że udało mi się przeczytać Niebo w płomieniach, jest – jak zresztą wiele u mnie rzeczy – fantastycznym przypadkiem. Kwestia wygląda tak, że w czasie, gdy biblioteki stały pozamykane z winy koronawirusa, potrzebowałem papierowego egzemplarza Celestyny, więc logicznym posunięciem było zamówienie książki przez Internet. Wyceniono ją na dwa złote, dlatego było dobrać coś innego z szerokiej oferty taniej literatury, bo przesyłka wyszłaby drożej niż produkt, więc co to za interes. Traf chciał, że do wspomnień Jaruzelskiego i innych przedstawicieli literatury hiszpańskiej w wydaniach sprzed kilkudziesięciu lat dobrałem powieść Parandowskiego. Ciekawe jest, że gdy w 1936 r. Niebo w płomieniach wyszło już jako powieść (wcześniej fragmenty były publikowane w gazecie), wzbudziło niemałą kontrowersję, a samo wydanie, które posiadam, zostało wydrukowane w pięćdziesięciu tysiącach egzemplarzy. Warto zaznaczyć, że to wydanie XVIII. To wszystko sugeruje, że powieść cieszyła się ogromnym wzięciem i gdybyśmy żyli kilkadziesiąt lat wcześniej, to kojarzylibyśmy Parandowskiego z czymś więcej niż tylko Mitologią. Dlatego z lekkim pobłażaniem spoglądam na mój stary egzemplarz, na którego stronie tytułowej znajduje się adnotacja, że jest to dar od niejakiej p. Elżbiety Rępały, bo mam świadomość, że kiedyś rozbudzał w ludziach emocje, prowokując ich do debat, a dziś próbuje się go pozbyć z antykwariatu za cenę marnej jakości czekolady.

Jan Parandowski (1988): Niebo w płomieniach, Warszawa, Czytelnik.

Być może źle się wysłowiłem, bo zasugerowałem, jakoby dziś Niebo w płomieniach nie budziło emocji i nie pobudzało do dyskusji. Ono tę cechę wciąż posiada, ale upchane gdzieś na magazynie nie ma jak spełniać swojej funkcji. Ale kiedy się już po nią sięgnie, wtedy można prześledzić przemianę głównego bohatera Teofila (o ironio!) Grodzickiego z osoby wierzącej w nihilistę, a w końcu i w racjonalistę. Ta przemiana wcale nie odbywa się bezboleśnie ani szybko, co pozwala autorowi na podjęcie szerokiej tematyki dotyczącej kryzysu wiary, próby stworzenia własnej hierarchii wartości czy próby odszukania sensu egzystencji. Jeden z bohaterów – doktor Wincenty Kos – „stojąc z kluczem przy drzwiach swego mieszkania rozważał, czy możliwa byłaby do napisania Psychologia kryzysów religijnych, objaśniająca sposób, w jaki najważniejsze religie świata, począwszy od egipskiej, zamierały w duszach rozjątrzonych wątpieniem” (s. 89). I mam wrażenie, że Niebo w płomieniach pełni właśnie taką funkcję. Czytelnikowi bowiem jest dane śledzić kryzys od początku, tj. w pierwszych scenach Teofil gorliwie uczestniczy w życiu kościelnym, by wreszcie wypożyczyć za namową Jurkina Żywot Jezusa Renana i by w noc Zmartwychwstania Pańskiego jego niebo (a właściwie wiara) stanęło w płomieniach. Swoją drogą wydaje mi się ciekawe, że Teofil doznaje zwątpienia w trakcie lektury Żywota Jezusa Renana, bo historia mówi, że Ignacy Loyola – założyciel Towarzystwa Jezusowego – postanowił poświęcić swoje dotychczas hulaszcze i przepełnione walkami życie służbie Bogu, przeczytawszy Vita Christi[1] (co na upartego też można by przełożyć na polski jako żywot Jezusa) autorstwa któregoś z mnichów kartuskich. Ale to taka wiedza na marginesie, nikomu nieprzydatna.

Jedna myśl uderzyła mnie szczególnie w trakcie lektury. Główny bohater, utraciwszy wiarę, dochodzi do wniosku, że oto jego egzystencja została pozbawiona celu, jakim było życie według zasad religii katolickiej, które miałyby mu zapewnić zbawienie – ostateczny sens istnienia ludzkiego. I w tym momencie Teofil dochodzi do wniosku, że nie istnieje żaden uniwersalny cel naszego istnienia. To myśl, która burzy dotychczasowe przekonanie człowieka, istoty, która w gruncie rzeczy przekonana o swojej wyjątkowości nie zastanawia się nawet nad celem swojego istnienia, biorąc za pewnik, że takowy na pewno istnieje. Teofil porażony tą myślą, zauważa, że tak właściwie jakąkolwiek sensowność swojemu życiu możemy nadać tylko my sami. Być może ktoś ironicznie skwituje to moje „odkrycie, ja jednak w dalszym ciągu jestem pod wrażeniem onej myśli, która mnie niepokoi, bo mam w zwyczaju jak najbardziej odsuwać od siebie odpowiedzialność za cokolwiek.

Inną rzeczą jest obserwowanie zmagań Teofila z pozostałościami wiary. Nie wystarcza mu samo zdanie sobie sprawy, że religia to nic innego jak mitologia, na co nie zwracamy uwagi ze względu na to, że mity opowiadają zwykle o wierzeniach martwych, a mitologia chrześcijańska w różnych swoich odsłonach, czego by nie mówić, jest do dziś żywa. Teofil penetruje biblię w poszukiwaniu nieścisłości, fragmentów, które wzajemnie sobie przeczą. Sięga po apokryfy i szuka sensownego uzasadnienia dla uznania jednych tekstów za natchnione, a innych za fałszywe. Ze sceptyczną pasją poszukuje naukowych opracowań objaśniających pochodzenie zawartych w Piśmie Świętym ksiąg, naświetlających problemy z ustaleniem rzeczywistego autorstwa i chronologicznych nieścisłości. Słowem – z ogromną dociekliwością bada tekst kultury, co do którego jeszcze do niedawna nie miał żadnych zastrzeżeń. Widzimy, że Teofilowi szalenie zależy na wypunktowaniu wszystkich niepewnych, które bez cienia wątpliwości dowodzą, że biblia wcale nie jest dziełem boskim, lecz do bólu ludzkim. Opisane poszukiwania to przede wszystkim erudycyjny popis Parandowskiego, który oczarowuje odbiorcę swoją szeroką wiedzą.

Jest to zupełnie inna droga wyzbycia się wiary, niż ta, którą obiera się współcześnie. Nikt nie wnika dziś głębiej w pisma kościoła, ateizm bierze się raczej ze zmęczenia bezmyślną kontynuacją narzuconej tradycji, brakiem uznania dla anachronicznych poglądów, które mają się do współczesności jak pięść do oka; zresztą kondycja kościoła katolickiego w Polsce jest taka, że sama działalność kleru staje się wystarczającym argumentem za porzuceniem wiary. Śledząc poczynania i wypowiedzi księży – niezależnie od tego, czy to kretyńskie przyrównywanie kobiet do brudnych/czystych szklanek na Tik Toku przez nic nieznaczącego księdza, czy grzmienie nawiedzonego arcybiskupa o tęczowej zarazie – można dojść do wniosku, że nikt nie pracuje na postępujące w Polsce zeświecczenie tak bardzo, jak sam kler. Tę sytuację diagnozuje w rozmowie z Elizą Michalik Jerzy Urban[2]:

Nikogo nie obchodzą dysputy teologiczne. To nie są te czasy. […] W średniowieczu wszyscy się zajmowali rzeczywiście jakimiś szczegółami doktryny religijnej. Dzisiaj to po prostu kościół się mocuje ze społeczeństwem, z władzą: ile się da narzucić, jak daleko można obsikać nasz teren przed innymi, jaka jest nasza siła, co jeszcze możemy wymusić. I w ten sposób, ponieważ jeszcze te rzeczy poniżej pasa, ten seks wszystkich interesuje, to w ogóle katolicyzm w Polsce stał się doktryną seksualną, a nie religią.

Wracając jednak do książki, trzeba zauważyć, że Jan Parandowski nie ogranicza się tylko do wyłożenia ateistycznych i racjonalistycznych przekonań. Powieść jest areną, na której ścierają się różne zaopatrywania na rzeczywistość. Takie zestawienie często przeciwstawnych sobie poglądów znacznie urozmaica lekturę i pozwala zaobserwować rzeczy, które trudno zauważyć przy jednostronnej narracji, wzbogaca świat przedstawiony o różne punkty widzenia. W ten sposób autor kreśli atmosferę końca pozytywistycznego świata, o czym pisze we wstępie: „Ten młodzieniec dojrzewał wśród ludzi, pojęć i przesądów XIX wieku. Zdaje mi się, że bardzo dokładnie wyrysowałem pajęczą tkaninę ówczesnych myśli, z której trudno było się wyplątać, zwłaszcza że powszechnie uważano ją za twór po prostu niezniszczalny” (s. 8). Ale trzeba zaznaczyć, że autor oddał nie tylko sytuację poglądową, bo Niebo w płomieniach to także bardzo interesujący obraz życia mieszkańców Lwowa z początków XX w. Czyni to z niezwykłą wprawą, bardzo zgrabnie przechodząc od jednej postaci do opisu codzienności kolejnej. I tak gdy wchodzimy do parku z Teofilem, możemy być pewni, że wyjdziemy z niego już z kimś innym i może to być zarówno ksiądz Grozd, jak i Alina, rówieśniczka Grodzickiego.

Chciałbym jeszcze na koniec przytoczyć fragment rozmowy, która wywiązała się między Teofilem a jego umierającym kolegą, który podupadł na zdrowiu i w związku z tym wiele czasu poświęcił rozmyślaniom eschatologicznym, tym bardziej dla niego ważnym, że sam czuł oddech śmierci na karku. Zostawiam was z tymi słowami z nadzieją, że sięgnięcie po Niebo w płomieniach.

– Czy pamiętasz, Teofilu, jakie ci wtedy zadałem pytanie? […] Nie odpowiedziałeś mi wtedy. Szczęśliwy jestem, że to pytanie zostało między nami nierozstrzygnięte. Sam teraz idę po odpowiedź i mogę mieć jeszcze nadzieję, że będzie ona taka, jakiej się spodziewam. […] Jakżebym miał iść do ziemi bez Boga? Ateizm jest wiarą żywych, zdrowych i silnych, wiarą ludzi, którzy w jakiejś cząstce duszy ukrywają przekonanie, że nigdy nie umrą. […] Czemuż to z takim zapałem upominać się o nicość? Po cóż to po gruzach wiary, w szalonym uniesieniu, jakby się szło po najwyższe szczęście, dążyć do niebytu? […] Ty może będziesz się śmiał – Kościuk przesunął po czole ręką jakby utkaną z pajęczyny – ale zdaje mi się, że ludzie, przynajmniej niektórzy ludzie, nie uznają Boga przez zawiść. Zazdroszczą Mu, nie mogą Mu darować nieśmiertelności, spokoju, szczęścia… Bo pomyśl – nieoczekiwanie podniósł głos niemal do krzyku – gdyby nasze życie trwało bez końca i nie znało cierpienia, czy ktoś by się zapytał, po co świat istnieje? […] „Oto najgłębsze źródło wiary – myślał Teofil po drodze – lęk przed nicością, pragnienie indywidualnego trwania. Ten biedak chce żyć po śmierci, chce żyć sam, indywidualnie i świadomie, a nie w jakiejś innej formie, w której musiałby mu ktoś udowodnić, że on tam jest” (s. 269-271).



[2] https://www.youtube.com/watch?v=rjCtxszFwAE

Po lekturze polecam także zapoznać się z W cieniu apokalipsy, czyli „Niebo w płomieniach” Jana Parandowskiego, w którym Maria Jolanta Olszewska bardzo dokładnie określa ramy gatunkowe dzieła, ale przede wszystkim skrupulatnie analizuje przemianę światopoglądową głównego bohatera z odniesieniem do współczesnych mu systemów filozoficznych.

A tutaj link do Żywota Jezusa Renana z przedmową Niemojewskiego w wydaniu, które mógł czytać młody Grodzicki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz